Ekhem. Wczorajszy dzień zakończony bólem brzucha (Mnie? Mnie coś boli?). Przez co rezygnacja z klasowej integracji. Na szczęście 'ponoć' nie ma żałować czego. A to, że się nie wysypiam to kwestia mojej energii sexualnej przecież... jak to pewne mądre pismo dzisiaj mi (nam) ogłosiło. Wywędrowałam do biblioteki (Edwarda-Stachury-Tomy-Dwa)... w końcu trzeba myślec przyszłościowo (Maj za niecałe 8 miesięcy). I dodatkowo z eskortą M. wątpiąc chwilowo aby dla niego było to przyjemnością. Ale już nic nie piszę... bo blogi są złe ;) (żart :P).
co do marzeń... pozwolę sobie zacytować:
Przychodzi na myśl, że żadne marzenie, choćby nie wiedzieć jak absurdalne i niedorzeczne nie marnuje się we wszechświecie. W marzeniu zawarty jest jakiś głód rzeczywistości, jakaś pretensja, która zobowiązuje rzeczywistość, rośnie niedostrzegalnie w wierzytelność i postulat, w kwit dłużny, który domaga się pokrycia.
I Pan Gaston Bacheland (Płomień Świecy) właśnie nakreślił moją przyszłość. Wiem już kim jestem.
[Kiedy niebo płacze sokiem pomidorowym - czuję niesmak. - z twórczości nimfomantycznej nastolatki :P
Listopad w szklanym kubku ci zaniosę.
Nie naszą rzeczą jest jesień.
(tears droped. crying haven. angel's eyes.)
Do warg przyciśnij.
Na dłoni anioł obdzierany ze skrzydeł.
Drze się w swojej piskliwości.
Nieme kino czarno-białego pierza.
Zimowym nocom oddamy makabryczną drugą-pierzynę.
Żeby było ciepło,
kiedy minie perwersyjne zakochanie w czerwieniach.
- Zabierasz jej zapach! Obrazi się na pomarańczowo. ]
(a oto co dzisiaj wolno mi "zjeść")
08:00 - woda
08:30 - szklanka odtłuszczonego mleka
10:00 - szklanka soku z marchwii
11:00 - szklanka zielonej herbaty
12:00 - szklanka soku pomidorowego
12:30 - szklanka wody
13:00 - szklanka jogurtu naturalnego z owocami
14:00 - szklanka wody
15:30 - szklanka soku grapefruitowego (grejfrutowego dla nie-rozumiejących)
16:00 - szklanka wody
17:30 - szklanka zielonej hebaty
(o dziwo jak na razie wytrwałam... sok pomidorowy z odruchami wymiotnymi w prawdzie ale jestem z siebie dumna)
A tak poza tym to nie jest tak, że mam czas na wszystko. To jest tak, że czym więcej mam zajęć tym więcej czasu. W zabieganiu doba mi się wydłuża i wtedy wszystko układa się jakoś w proporcjach równych (co nie zmienia faktu, że życie oddałabym za 48 godzinny dzień i brak potrzeby snu). A jak robię nic. To dzień jest tylko mrugnięciem.