Komentarze: 6
A kubek z kwiatkiem potłukłam. I kieliszek. To ponoć na szczęście.
A An. mówi że to pojebica pospolita. Przecież ja jestem normalna.
Jest dobrze.
Chwilowo tutuaj będę. I tam też. Chwilowo.
A kubek z kwiatkiem potłukłam. I kieliszek. To ponoć na szczęście.
A An. mówi że to pojebica pospolita. Przecież ja jestem normalna.
Jest dobrze.
Chwilowo tutuaj będę. I tam też. Chwilowo.
Do piątku. I z An. do Ni..lina. [Właściwie to ja się An. dziwię, że Ty się nie wstydzisz takiego wariata jesiennego. I że pokażesz publicznie. I że wogóle.]
A wczoraj P. przyjechał. Bo na codzień wojskowo. I spotkanie. Spacery wieczorów pełne. I rozmowy, rozmowy, rozmowy. ['Bo niektórych śmiechów mi brakuje. I milczenia niektórych. I tej Twojej odwiecznej kontemplacji Wielkich Wozów. Bo Ty nie wiesz jak to jest, kiedy w dłoń wciskają Ci karabin. Walka o pokój? A ty to rozumiesz inaczej']
Dziwi mnie to. Z niektórymi rozmawiać umiem tak poprostu. I powiedzieć, że mi ich brakuje. I że samotnie. I wtedy wiem, że to odbiorą tak, jak ja chcę żeby odebrali... A z innymi wręcz przeciwnie. I że inny ktoś może od razu skojarzeniem... Albo, że nawet nie umiem tego powiedzieć głośno. Całkiem absurdalnie tym bliższym trudniej.
I dzisiaj Pani co przyszła nas uświadamiać polonistycznie odradzała mi marzenie. Bo Ona sama tak. I że polon to nie tak jak ja bym chciała. I że fanatyczny. I wogóle wszystko co najgorsze. Może to kwestia tego, że ona w Sz..nie. Ja nie lubię Sz..na stanowczo. I jak już to stolicznie.
A i jeszcze. Że teatr żyje. I że nowi ludzie płyną. I że jest dobrze chociaż... (bo chociaż musi być!) Nie może być dobrze tak zupełnie. Bo do czego byśmy dążyli? O czym marzyli? Co by pasją było? Sensem życia? Co jak nie ciągłe staranie? Jak radość z osiagnięcia M a r z e n i a. Gdyby wszystko się układało to tak naprawdę jak mało byłoby radości. Z małych szczęść. Rozumiesz już?
Na dni te. Metallica - Nothing else matters
Właściwie to jestem naiwną małą dziewczynką. Wciąż. Nie zmieniłam się nic. Nic a nic. Chociaż można by pomyśleć, że mogłabym.. że przez ten czas. Przecież dużo. Dużo wydarzyło się. Ale nie. Mała głupia twardo trzyma się swej chorej psychiki! I powiem coś jeszcze. Nie mam zamiaru się zmieniać. Poprostu rozumiesz? Dobrze mi z moją naiwnością, dobrze ze strachem przed ranieniem innych, dobrze z tym dziwnym drżeniem, które przecież... przecież.
Bo po co? Jeśli ktoś wie, że można a mimo wszystko nie robi nic... Jeśli ktoś jest tak uparty, że aż mnie cholera bierze.
Stanowczo. Wyrzucam mężczyzn w sensie męskiej osobowości i czegoś więcej niż przyjaźni z mojego życia. Wczorajszy Pan w pubie... nie dość, że upierdliwy to oczywiście NIE nie rozumie. Jesteście chorzy. Wszyscy! Albo wczoraj T. I to jego 'macanie' A. Przecież nie jestem naiwna aż tak. Kuźwa nie jestem głupią, ślepą blondynką. Przecież widziałam, że tylko zerkał co chwilę czy patrzę. I nei chodzi o mnie. Co A. ma myśleć? Cholera jasna no co? Że kiedyś, kiedyś... I co że może jednak czas nie płynie tak jakbyśmy tego chcieli i jak chciał Stachura? Ty T. też jesteś głupi.
I Ad. też wczoraj. Może i dobrze bo przyjście Ad. to zniknięcie pierwszego palanta od nierozumienia NIE. Z drugiej przyjście Ad. to ciągłe wymówki. Niezrozumienie. Wciąż coś mu nie pasuje. I dialog z T. krążący w ramach szczelego tematu: "wy też kiedyś razem przecież..." I wymiana doświadczeniami miałam wrażenie. Nienormalni.
A M. i jego tekst: "Nie spotkaMY się już przy studni" (peryfrazując piosenkę SDM). Odnoszę wrażenie, że dla facetów może być albo związek albo NIC. Albo gówno jedno wielkie. I że jednak z tym egozimem M. miałeś po części rację. W każdym z was jest coś z egoisty. Umiem uczyć się dnia. I tego nauczył mnie dzień wczorajszy. I sami nie wiecie czego chcecie! A może wiecie, ale żaden, mówię Ż A D E N nie powie tego wprost.
Egoiści. Przez wielkie E.
(musiałam gdzieś pozbyć się tej wnerwionej frustracji :/)
I radośnie jakoś...
Kasztana[!] dostała Panna od An. Dobra An., dobra... I dzień cały taki puszysty radością słoneczną. I liście wciąż zielone, a to przecież Październik już. Już październik. Czas tak szybko mi jeszcze nie płynął. Zawsze tak, że kiedy dobrze to, to dobrze kończy się szybko, a jak źle to źle już na wieki wieków [Amen].
I z A. tak dziwinie. I wciąż te jego sugestie niezrozumiałe. Absurdalne. Śmieszne wręcz [- wystarczy, że będziesz] chociaż przecież, że już nic ponoć nic. Dlaczego mężczyźni nie potrafią tak zwyczajnie się określić? Swoich uczuć. Czarne-Białe. Ciemne-Jasne. Eh. Dużo by to ułatwiło. Oj dużo.
I jeszcze... Bo wieczora wczorajszego kinowo byłam. Alternatywnie. W kinie całym zielonym i między drzewami. I Panna książkę zieloną dostała. Tak za nic. Za to, że głupi ma szczęście. Ze śmieszną radością się wracało. [I: zwrot kosztów przynajmniej. Widzisz?] A sam film przecież tak bardzo jedwabnie piękny.
A dzisiaj przyszła kartka. Z Paryża.
(stwierdzając, że nie mam się w co ubrać powiększyłam swą szafę o sweter zielony.)
wczoraj bardziej a l k o h o l o w o. [- A miałaś nie pić Panna! Miałaś...] Wyrwać się. Bo podsumowując to poprzedni miesiąc straszny. Straszny! I że minął to dobrze, bo od początku można. I wmówić sobie nawet, że zła passa już gdzieś z tyłu. Można uciekać, biec, zatrzymywać się na chwilę... ale nigdy się nie cofać! Nie c o f a ć!
I jeden Pan chyba zbytnio nadopiekuńczy się pojawił. Kompletnie zdezorientował. A ja tak nie chcę. Poza tym mała obietnica, której łamać zamiaru nie mam. Nie i koniec!
(A wczoraj Wielki Wóz. A jak Wielki Wóz to już dobrze...)
A rok temu... było zaupełnie inaczej.
[i czemu tyle umierania ostatnio? wszystkim tak śpiącym...]
I jeszcze. Właśnie ostatnio. Wyrzucono nas. Wykopano. Odłożono na bok. Wyczerpano limit miejsc. Zabrano powietrze. A jednym zdaniem. Zmienił się dyrektor artystyczny naszego kochanego BTD. I czym mamy teraz żyć jak nie teatrem? To dla młodych nie ma miejsca? A gdzie te egzaltowane twórcze inicjatywy i ich małomiasteczkowe wspieranie? Czyli, że nas już nie ma teatralnie?