Komentarze: 7
[- Jaki jest ten wiersz? - Zielony!]
Bo czasami o dniu nie można powiedzieć nic więcej niż to, że był. I ten też był i wydawać by się mogło, że nawet dobry. Bo nie zły. I ja nie wiem skąd we mnie w takim razie takie bez-słowne zaspanie. I dopiero teraz z G. rozmowa. Ona zawsze radośnie perwersyjna. A przecież tak dawo się nie widziałyśmy. Wieki całe. Rozmowa apropos mężczyz [- tylko czemu my ich tak kochamy?? - Bo ty mylisz pojęcia moja droga. Kochamy się z nimi a nie ich].
I przecież układa mi się wszystko dobrze. Naprawdę tak, że lepiej być nie może. Gdyby jeszcze to moje wrodzone lenistwo jakoś wytępić. Na to miejsce zaszczepić odrobinę samodyscypliwny, motywacji i Bogini wiccańska wie czego jeszcze i idealnie by było. Naprawdę. I co z tego, że jutro przede mną dzień najgorszy z dni dotychczasowych. To jutro dopiero.
I co z tego.. ja przecież wciąż zagłębiona w leśmianowskich antropomorfizacjach, personifikacji, w absurdzie. Absurdzie genialnym! Absurdzie nie-bytu, nie-egzystencji czegoś ponad to, co jest teraz. Po co pragąć jeśli możliwe jest nieosiągnięcie? Po co chcieć jeśli możesz nie dostać? Po co skazywać się na zawodzący płacz?? No po co?
I państwo wierzcie lub nie, ale ja naprawdę w końcu rozumiem coś z matematyki. [Tu podziękowania M. który to musiał mnie znosić. Moją beznadziejność humanistycznego umysłu.] Tak więc mój mały matematyczny Grunwald podbity.