Archiwum 02 listopada 2005


lis 02 2005 tarot, czarny kot i pamiętniki.
Komentarze: 6

Bo kiedy Panna chce wstać z łożka prawą nogą!... koniecznie prawą(!) a tu lewa się do przodu wyrywa, to... kończy się to skręceniem. Nie jakimś tam. Tylko  s k r ę c e n i e m  mojej nogi w kolanie (również moim). I tak oto dzień upływa pod znakiem bandażowania się. A ja chciałam żeby dobrze było. No!

Zawsze jak chcę dobrze to źle wychodzi. Źle i tyle.

Bo wczoraj przyszedł z czerwonym liściem w ręku i powiedział, że pojedziemy razem gdzieś. Gdzieś skończyło się plażą i wielkimi goframi. Jak sam powiedział - przyjacielski romantyzm. Kamyk zielony w kieszeni kurtki. Na wieki wieków. I gdyby Miłość istniała to ja wiem, że mogłabym może nawet... w nim... gdyby pozwolić sobie zapomnieć na chwilę, że to coś więcej niż zieloność, że na czerwono też można jeszcze żyć... Że przecież Kraków z nikim się tak bardzo nie kojarzy. I że on magiczny. Czemu nie możemy wybierać w czyich oczach powinniśmy tonąć? Tak jak to morze.. co wczoraj kolor niebieski z najulubieńszych niebieskich. I z przytuleniem. I z piaskiem przesypywanym między pacami, z ręki do ręki...

Wizyta w kościele. Telefon od Egzaltowanego-Skurwiela (naprawdę najchętniej określiłabym go gorzej). Śmie mi jeszcze Eucharystię przerywać!! Tupet! Tupet!

Wieczorem spacer. Rozmowa o tym co nie istnieje, a wyżej wymienione. Jesteśmy dziwnymi ludźmi, którzy nie potrafią ze sobą rozmawiać. Krępują się słów. [Mam dać Ci spokój?]. Boją się powiedzieć za dużo. Albo powiedzieć za mało. Albo odezwać się nie w porę. Albo... albo sama nie wiem czego jeszcze. [o czym my rozmawialiśmy kiedy byliśmy razem?] Powinno być blisko, a jest jak przez ocean.

Cierpiąc na ból nogi przekonuję mamę, że ja naprawdę mogę(?) wyjść, dojść, dobiec... [- tak, a popołudniu będę cię do spzitala wiozła]. Pierwszy raz to ona przekonuje mnie, że kształcić się dziś nie warto. Przecież nie będę się kłóciła.

 

Nadziejaikropka : :